Pozdrawiam wszystkich czytelników. Jak już zdążyliśmy przywyknąć w ciągu ostatnich lat, gdy tylko większość choinek zostaje rozebrana, a świąteczna atmosfera znika, wtedy przychodzi upragniony śnieg. Zima znów zaskoczyła drogowców. Jak to w ogóle możliwe, że w styczniu śnieży? Podczas gdy większość ruszyła w góry, żeby skorzystać ze śniegu, ja z sukcesem wyciągnąłem samochód brata z rowu. Podobno sam się tam stoczył, ale coś mi nie pasuje w jego historii. Nie minęło wiele czasu, gdy rozgrzewałem się herbatą, a kolejny samochód zjechał do rowu prawie w tym samym miejscu. Jako prawdziwi dżentelmeni zaproponowaliśmy z bratem pomoc, a wyciąganie następnego auta poszło jak po maśle. Problem pojawił się, gdy zaczęły kończyć się łopaty pożyczone kilku innym pojazdom, które próbowały pokonać małą, ale zdradliwą i w tamtej chwili całkowicie zamarzniętą górkę, aby kierowcy mogli podsypać pod koła żwir z pobliskiego zbiornika. Gdy już wszyscy wyjechali, zwrócili łopaty, a my myśleliśmy, że wygraliśmy i w jeden dzień zrobiliśmy kilka dobrych uczynków, na tej samej górce w poślizg wpadł autobus i zaklinował się między płotami. Przy pomocy dwóch samochodów i kilku chłopa udało się pokonać także tę przeszkodę, a podróżni mogli szczęśliwie kontynuować podróż, mimo godzinnego spóźnienia. W związku ze zbliżającą się nocą i kiepską pogodą, obawiając się kolejnych wypadków, zwiałem stamtąd i choć zawsze chętnie pomogę, przez jakiś czas nie mam ochoty oglądać liny holującej. Mam nadzieję, że z tegorocznego, pierwszego porządnego śniegu skorzystaliście lepiej niż ja i życzę wam wszystkiego najlepszego w nowym tygodniu. JC