Poniedziałek: polska Adéla zdała w szkole ostatni egzamin i może już zapomnieć o semestrze zimowym, a ponieważ jest tajną fanką Michala Davida, zbiera same C. Po piątkowej przeprowadzce w biurze zostały jeszcze jakieś resztki. Morawska Sofia wymieniła mały stół na duży, który (nie)dobrowolnie oddali jej chłopcy z IT. Sofia jest zachwycona, IT już mniej. Ale na pewno przyzwyczają się do małego stołu i wcale się nie gniewają. Akurat przeszło po firmie awizo, że prośbami morawskiego zespołu będą się teraz w IT zajmować trochę dłużej. Kto wie dlaczego. My z Lilą znów wyruszyliśmy na południe do Chorwacji. Plan wystartowania koło drugiej po raz kolejny się nie powiódł, ale w pół do piątej siedzieliśmy już w samochodzie. Przed północą, jak na koniu, dotarliśmy do Zagrzebiu. W samochodzie puściłem Lili muzykę z filmu La la land i była to miłość od pierwszego wejrzenia. Do musicalu, nie do mnie. Kilkakrotnie później jeszcze ostrożnie pytała, czy może posłuchać jeszcze raz. Jest to wspólna miłość. Danka G. do północy czekała na wyjście słońca, które zapowiadał jej iPhone foto. Nie doczekała się. W nocy przeprowadzane były testy wydajnościowe systemu, abyśmy byli przygotowani na update w środę. Przygotowanie wypadło dobrze. Wtorek: Andy miała spotkania w Poznaniu, droga do domu w strasznej pogodzie (i przez Polskę…) trwała 9 godzin, średnia prędkość 52km/h. Morawska Jana miała w drodze podobnie. Rano piękna pogoda foto, a po obiedzie ciężarówki stojące w korku foto i niezwykle długi powrót do domu. A my z Lilą korzystaliśmy we wtorek z morza w Zadarze. Wieczorem oparliśmy się pokusie pójścia do miejscowego kina, w którym grali La la land (w samochodzie kolejne 25 odtworzeń), ponieważ musimy pracować. Dlatego w hotelu pisaliśmy notatki ze spotkań, a musical zamieniliśmy na islandzki dramat na podstawie prawdziwych wydarzeń o marynarzu, który przeżył zatonięcie łodzi rybackiej i zimą, w nocy dopłynął do brzegu. W oryginale, jak w Chorwacji mają w zwyczaju. Całkiem dobrze potrafiliśmy się wczuć w historię głównego bohatera, tonącego w Atlantyku, ponieważ na Jadranie zimą zazwyczaj nie mają gości i apartamenty nie są ogrzewane. Nawet trzy koce nie pomogły. Danka G. świętowała z dzieckiem piątki na świadectwie i jakże by inaczej… pomyślmy… w cukierni. Słowacka Lucia świętowała urodziny i cały zespół zaprosiła na wino. Męska część była dość nieszczęśliwa, ponieważ mieli zaplanowany squash, a temu przecież żadna popijawa nie może się równać. Ostatecznie nie żałowali, Jirka Š. złamał wszystkie zasady dobrego wychowania i zamiast krótkiej, formalnej wizyty, został do końca. Jirko, przecież wszyscy wiedzą, że szef musi wychodzić pierwszy, żeby mogła się zacząć zabawa. Środa: Adéla była jak zwykle na jodze i zauważyła, że pozycja krowy to dla niej żadne problem, ale za to paw raczej nigdy z niej nie będzie. PeMi jeździł po Wysoczyźnie, delikatny śnieżek, słoneczko świeciło, nigdzie nikogo. Nie byłby sobą, gdyby nie wypróbował, co oznacza to 4x4, które ma naklejone z tyłu na bagażniku. Czyli „super” foto. Moja nowa młoda pomoc Jana zaczęła się uczyć, jak to wygląda między dorosłymi. Chciała pochwalić naszą polską Andy, że świetnie wygląda na swoje 36 lat. Później dowiedziała się, ile Andy ma naprawdę (więcej) i o nic już nie pytała. Dostała jednak życiową radę, że tajemnica leży w spokojnym związku. Cieszę się, że nam to razem z moim zastępcą tak dobrze działa. Andy wiek wcale nie przeszkadza i to dobrze, inaczej miałaby depresję. Musi zajmować się zupełnie innymi problemami. Jej Tobias był na wizycie u dentysty. Wszystko dzielnie zniósł, aż się pani doktor dziwiła. Później poszedł na konkurs recytatorski. Niestety nie dostał się do kolejnej rundy i to go zmartwiło dużo bardziej, niż wyrwany ząb. Mały prezent/łapówka to zmienił. Lukáš V. wziął urlop i razem z partnerką po długim czasie ruszył w góry. Wybrali dobry czas, w środę u nas mocno sypał śnieg, więc prawdopodobnie nigdzie nie doszli. Mała zmiana planów, zatrzymali się przy najbliższym kurorcie narciarskim i świetnie się tam bawili foto. W nocy z sukcesem przeprowadziliśmy update PROEBIZU. Wciąż padało foto. Z Lilą cały czas słuchamy w samochodzie La la land. Jesteśmy przy powtórce numer 174. Czwartek: Błędy, które wystąpili po udanej środowej aktualizacji, naprawiliśmy w czwartek. Śniegu po wczoraj jest w Ostrawie tyle, że nikomu nie chce się podróżować foto. Jirka Š. ulepszał z doradcą zasady ISO. Ponieważ ISO można poprawiać nieustannie. Adéla miała konflikt ze swoją szefową Andy. Umówiła jej tyle spotkań, że dla Andy naprawdę nie było już zabawne dodawanie ich wszystkich do kalendarza. Oby więcej takich problemów. W trakcie powrotu z Chorwacji zdarzyło się coś nieprzyjemnego na węgierskiej granicy. Prowadziła Lila i nie zdążyła się zatrzymać przed policjantem w budce, musiała cofać i to też nie bardzo jej wyszło. Lila nie boi się rozmawiać z obcymi mężczyznami i policjant zwietrzył okazję na pogaduszki z piękną kobietą. Zaczął ją przesłuchiwać, gdzie była i ile czasu spędziła w Chorwacji (Lila je Serbką, czyli poza Unią), dlaczego nie zgłosiła się na policję, gdzie pracuje, co robi firma, co to są te aukcje i gdzie właściwie cały tydzień jeździła po kraju. W szczerej naiwności próbowała wyjaśnić, że we wtorek byliśmy w Zagrzebiu, w środę w Zadarze a w czwartek w Osijeku. Zapytał tylko, dlaczego zmyśla. Na wszelki wypadek nie mówiłem mu, że ja tak pracuję co tydzień. Nowe wsparcie chorwackiego zespołu – Igor, przyjechał z Chorwacji, ale mówi po czesku. Jego notatkę zostawiam dlatego w oryginalnym brzmieniu. Czytelnik niech nie da się zwieść faktem, że Igor pisze w trzeciej osobie: „Igor codziennie stara się wyglądać pięknie (nawet jeśli za bardzo mu nie wychodzi, ale przynajmniej się stara :), dlatego w czwartek, kiedy śnieg był po kolana, zamiast zimowych butów założył tenisówki. Zrozumiał, że zrobił błąd, dopiero kiedy wyszedł na zewnątrz, ponieważ ludzie trochę dziwnie się na niego patrzyli, niektórzy śmiejąc się, niektórzy z litością.” Do Maruški przyszła nieprzyjemna wizyta z miasta. Urzędnicy liczyli kury z powodu ptasiej grypy. Dużo nerwów, oczywiście niczego nie znaleźli. W trakcie naszego nocnego powrotu z Ostrawy licznik zatrzymał się na numerze 325. Bez problemu potrafimy to razem zaśpiewać nawet bez muzyki. Piątek: Uczniowie mieli ferie, Jirka Š. przyszedł nawet do pracy z Nelą, która wcale się nie nudziła. Zabawiała prawie wszystkich i najlepiej było jej w zespole morawskim, gdzie otworzyła salon fryzjerski. Sofia skończyła uczesana i niemal ostrzyżona foto. Jeśli tata nie zabrałby Neli na obiad, Ondra pewnie zostałby bez wąsów. Dziecko odchodziło zadowolone i pewnie przyjdzie znowu. Morawo, ciesz się! Jana K.V. wieczorem pojechała z koleżanką na narty i spotkała tam Jirkę C. foto. Dyrektora na parkingu przy NARze zatrzymała jego ulubiona wróżka i zapytała, czy może mu znowu przepowiedzieć przyszłość. Pozytywna odpowiedź tak ją ucieszyła, że od razu zapytała o pożyczkę na 300 koron. Przyszłość nie mogła być bardziej pozytywna. W samochodzie z Ostrawy do Koszyc wciąż La la land. Już mi się trochę nudzi, ale prawie mogę zaśpiewać nawet żeńskie partie. Weekend: Jana K.V. spotkała zranionego Petra D., który w tej chwili (kiedy jest poniedziałek rano a wy macie tygodniową toboganową abstynencję) leży na stole operacyjnym, a lekarze przyszywają mu biceps foto. Marina korzystała z weekendu z córką (przybraną). Zachowała się nawet dokumentacja. Nasza piękna Marina to ta po prawej. Tak dla pewności foto. Malcolm w sobotę świętował. Córka Vicky obchodziła słodkie 15 i Malcolmowi nawet wyszedł tort, również słodko. Świętowanie jak się patrzy foto i foto. Radek był z synem na florbalowym turnieju w Litovli. Maty w czterech meczach strzelił 4 gole, wywalczył trzecie miejsce foto. Sukcesy syna nie bardzo interesowały ojca, spacerował po mieście i fotografował kaczki. W tle miejska szkoła średnia foto. Ja w weekend byłem zajęty zupełnie czymś innym. Przygotowujemy się z rodziną na wyjazd w tropiki w marcu i są tam jakieś zalecane szczepienia. Zastrzyki nie działają na mnie dobrze i staram się ich unikać, jak tylko mogę. Nawet moja lekarka wie, że przy tej operacji muszę leżeć, żeby w razie upadku nie zrobić sobie krzywdy i kawa musi być przygotowana. Żona miała w domowych zasobach dwie z wymaganych dawek, jedną sama!!! sobie w wstrzyknęła tydzień temu, ja się oparłem. W ten weekend znów zaatakowała, po kilku godzinach ganiania się po mieszkaniu poddałem się i pozwoliłem się ukłuć. Przeżyłem bez ujmy i bez kawy. Urlopie, jestem przygotowany. Pięknego tygodnia życzy Trenki.